Karina, mieszkałaś w Egipcie przez rok? Sama?
Młoda dziewczyna w tak niebezpiecznym kraju? Nie bałaś się?
To są reakcje bliższych i dalszych znajomych, którzy dowiadują się, że jako dwudziestokilkuletnia dziewczyna sama mieszkałam i pracowałam w Egipcie.
Najczęściej pada pytanie dlaczego akurat Egipt?
Tak jak pisałam już wcześniej, po zakończeniu studiów odbyłam płatne praktyki w kilku hotelach w Europie m.in. we Włoszech (płw. Gargano i Rimini), Chorwacji (płw. Istria), Grecji (Korfu i Rodos). Po powrocie z Rodos otrzymałam ofertę pracy w hotelu w egipskim kurorcie Sharm el Sheikh, należącego do jednej z europejskich sieci hotelarskich.
Propozycja wydawała mi się bardzo interesująca.
Każdy chciał tam jechać.
To były czasy, kiedy w Polsce wycieczki do Egiptu sprzedawały się jak ciepłe bułeczki. Egipt zaczynał być egzotyką w zasięgu portfela większości Polaków.
Katalogi turystyczne wołały nas okładkami z piramidami, zachęcały wielbłądami i kolorowym podwodnym światem oraz przekonywały konkurencyjną ceną (w porównaniu do kierunków europejskich) hoteli pięciogwiazdkowych z mnóstwem wodnych atrakcji.
Również hotele w Egipcie chciały wyjść na przeciw polskiemu turyście, reklamując się choć jednym pracownikiem mówiącym w języku polskim.
Nie zastanawiałam się długo.
Chciałam się uczyć nowych rzeczy, poznawać nowe kultury.
Przez pasję do podróży, nauki poznawania nowych miejsc i kultur jakiej nauczyli mnie Rodzice było mi łatwiej podzielić się z Nimi informacją o mojej propozycji pracy oraz mojej decyzji. A ta mogła być tylko jedna 😉
Z trzech miesięcy wyszedł rok!
Wyjazd miał być początkowo na trzy miesiące. Jednak po dwóch miesiącach wiedziałam, że chcę zostać dłużej. Odpowiadał mi klimat, czar i urok tego miejsca. Poznałam wspaniałych ludzi z różnych krajów europejskich, którzy w tym samym czasie rozpoczynali pracę w tym samym hotelu na stanowiskach animatorów, recepcjonistów, barmanów.
I gdyby nie brak najbliższej rodziny i starych znajomych, pewnie czułabym się dokładnie tak jak w domu. Bardzo szybko znalazłam nić porozumienia z Egipcjanami pracującymi w hotelu. Mimo obaw moich znajomych, na każdym kroku okazywano mi w pracy szacunek.
Pracowałam na stanowisku guest relation oraz w recepcji, głównie przy obsłudze polskich turystów przez sześć dni w tygodniu. Jeden dzień w tygodniu miałam wolny. Zazwyczaj spotykałam się z bardzo miłymi reakcjami Polaków, gdy witałam ich w recepcji w ojczystym języku. Moim zadaniem było dopilnowanie aby turyści mieli udany pobyt w hotelu, a ewentualne problemy zostały rozwiązywane na miejscu.
Często w rozmowach z naszymi polskimi gośćmi padało pytanie, czy do Egiptu przyjechałam za mężem/chłopakiem.
Nie.
Przyjechałam do Egiptu z ciekawości poznawania świata, kultur. Zobaczenia czegoś nowego, sprawdzenia siebie.
Czy tęskniłam? Jasne.
Często otrzymuję wiadomości z pytaniami jak mi się mieszkało w Egipcie, a także na temat kwestii finansowych.
Jak każdy z „przyjezdnych” pracowników hotelu, otrzymałam dla siebie pokój w części klubowej obiektu, który przez rok czasu był moim domem.
Był miejscem, gdzie mogłam się wyciszyć, odpocząć, odetchnąć od upału. Był miejscem tęsknoty.
To tutaj odczuwałam brak moich najbliższych. Przebywając na co dzień wśród ludzi, nie myślałam o tym.
Gdy poinformowałam Rodziców, że mam kontrakt przedłużony na kolejne dziewięć miesięcy i chcę jeszcze zostać, na drugi dzień dostałam SMSa od Mamy „przylatujemy do Ciebie za 2 tygodnie”. Na tą okoliczność otrzymałam od mojego szefa tydzień wolnego, dzięki czemu mogłam z Rodzicami zwiedzić Egipt i spędzić z Nimi trochę czasu 🙂
A jedzenie i kasa?
Nie martwiłam się o zakup jedzenia, bo wyżywienie miałam zapewnione w hotelu.
Na miejscu starałam się nie wydawać za dużo pieniędzy, które otrzymywałam na moje konto bankowe.
W tych czasach, jak i jeszcze do niedawna, za każdą wypłatę waluty z bankomatu (otrzymywałam wypłatę w dolarach) ponosiło się spore opłaty.
Za każde przewalutowanie przelewu bank potrącał duże prowizje, a kwota przeliczona po kursie bankowym okazywała się znacznie niższa. Dlatego starałam się na miejscu nie wydawać zarobionych pieniędzy jak nie musiałam 😉
W dzisiejszych czasach technika poszła do przodu 🙂 i wiem, że wypłaty gotówki czy przelewy zagraniczne (np. do Polski do rodziny) mogłabym wysłać i wymienić np. w internetowym kantorze Internetowykantor.pl po normalnym, a często też po lepszym kursie niż w kantorze stacjonarnym, uzyskując przy tym dodatkowe profity, np. karty podarunkowe do wykorzystania na zakupy.
Ale może lepiej, że wtedy nie było takich możliwości jak teraz, bo odkładnie zarobionych w Egipcie pieniędzy nie byłoby takie łatwe 🙂
Raz lekarz, raz pogotowie ratunkowe!
Podczas mojej pracy w hotelu w Egipcie zdarzało się, że dodatkowo pełniłam funkcję lekarza 😉 Gdy któregoś z gości (najczęściej podróżującego samotnie) dopadała zemsta faraona, „leczyłam” go Antinalem. Pędziłam wtedy do apteki obok hotelu, aby kupić lek i dostarczyć go do pokoju osłabionemu, spędzającemu czas w toalecie „chorowitkowi”.
Pełniłam również raz funkcję pogotowia ratunkowego! 😉
Do dzisiaj pamiętam małego sześcioletniego Bartusia, żywe sreberko, które przyjechało na ferie zimowe do naszego hotelu z dziadkami. Chłopiec większość czasu spędzał w mini klubie albo na terenie hotelu z rówieśnikami. Dziadkowie wypoczywali zawsze w tym samym miejscu przy basenie.
Pewnego dnia podczas zabaw w ganianego z kolegami, wpadający do holu recepcyjnego Bartuś porządnie rozwalił kolano, sygnalizując problem najgłośniejszym płaczem i krzykiem. Dobrze, że w recepcji pod ręką była apteczka, dzięki której udało mi się szybko opatrzyć rannego biegacza, zaklejając mu małe kolanko plastrami dla dzieci w żyrafy, słonie i kangury. Chłopiec od razu zainteresował się plastrem w egzotyczne ZOO do tego stopnia, że zapominał o bólu i zaczął mi opowiadać jakie ma teraz zwierzaki na kolanie 🙂 Dostał w nagrodę naklejkę ze zwierzakami dla „dzielnego pacjenta”, a zaraz po opatrzeniu rany zaprowadziłam go do dziadków.
Od tego momentu zostałam jego „ciocią Kaliną, która dała prezent” 🙂
W kolejne dni byłam zapraszana przez małego kawalera do różnych wodnych zabaw, gonitw i gier w piłkę, do których niestety nie mogłam dołączyć ze względu na obowiązki w pracy. Ale miło było zobaczyć brykającego Bartusia z kolorowym ZOO na kolanie, który prawdopodobnie zapomniał o przykrym zdarzeniu 🙂
Na pożegnanie dowiedziałam się od tego sześciolatka, że jestem jego „superową koleżanką”! Już nie „ciocią Kaliną” 😉
Po czterech miesiącach gdy zobaczyłam listę nazwisk nowej grupy gości z Polski przylatujących z Krakowa, nie wierzyłam własnym oczom!
Był tam… Bartuś!
Mój mały kumpel z kolorowymi zwierzątkami na kolanie!!!
Tym razem przyjechał na wakacje z rodzicami.
Gdy podjechał autokar pod hotel sama wyszłam na zewnątrz aby przywitać się z moim małym kolegą 🙂 Chłopiec wybiegł z autokaru nie słuchając uwag mamy, żeby był ostrożny, bo spadnie ze schodów (i znowu musielibyśmy zalepiać kolano plastrami w kolorowe ZOO!) i wydał okrzyk „KALINA!” wpadając w moje ramiona!
Było mi bardzo miło gdy dowiedziałam się, że to właśnie Bartuś suszył głowę rodzicom o powrót na wakacje do naszego hotelu, bo on tam ma swoją „koleżankę Kalinę”!
Cała rodzina spędziła dwa tygodnie, podczas których lepiej się poznaliśmy. Wieczorami oprowadzałam Ich po mieście, bardzo się polubiliśmy.
Podczas swojej pracy, poznałam wielu miłych gości z Polski, z którymi do tej pory utrzymuję kontakt.
Dziś rodzice Bartusia są moimi przyjaciółmi, z którymi cały czas utrzymuję kontakt. A mój mały kumpel Bartuś jest już dorosłym facetem – Bartkiem, który zdał maturę i rozpoczął studia.
Pozwolił mi opisać historię naszej znajomości bez zmieniania jego imienia.
A ja dla niego jestem dalej Kaliną, nie Kariną 🙂
Artykuł sponsorowany