Trudno nie odnieść się do wczorajszych doniesień z Zanzibaru o zawieszeniu „działalności” obiektów Pilipili prowadzonych przez niejakiego „Wojtka z Zanzibaru”.
Czy mnie to dziwi? Czy jest to dla mnie zaskoczenie lub dla kogoś z branży turystycznej?
NIE.
Od kilku lat branża turystyczna z zaciekawieniem przygląda się działalności Pilipili, którą prowadzi niejaki „Wojtek z Zanzibaru” znany niektórym z mediów społecznościowych.
Temat tanich pobytów w obiektach Pilipili przewijał się bardzo często, szczególnie, gdy zaczęła się pandemia. Zazibar był jednym z trzech egzotycznych kierunków, który nie wymagał od zagranicznych turystów żadnych testów covidowych ani certyfikatów szczepień. Waliły tam tłumy Polaków spragnionych gorącego słońca w zimowych miesiącach i oderwania się od codzienności covidowej.
Zanzibar w momencie stał się popularniejszy od Egiptu zimą, a internet kipiał od zdjęć celebrytów reklamujących swój pobyt w hotelach Pilipili. Coraz częściej słyszałam od klientów, że na Zanzibar to oni sobie pojadą do „Wojtka”, TEGO „Wojtka z Zanzibaru” – bo ma taniej. Często nie znali nawet nazwiska p. Wojtka.
Mało kto interesował się tym dlaczego było taniej…
Czy nie warto było zastanowić się przed przelaniem kilku tysięcy złotych osobie znanej z facebooka i instagramu na czym polega jego „działalność” prowadzona w mediach społecznościowych? Gdzie umawiasz się przez messengera, płacisz w wirtualnej walucie o nazwie pilicoiny, która nie jest żadnym środkiem płatniczym? Dlaczego nie można było zrobić przelewu bankowego w złotówkach? Tylko jedyną możliwością spędzenia pobytu w obiektach Pilipili był wcześniejszy zakup tzw. pilicoinów i zapłata nimi?
Leganie działający organizatorzy, a szara strefa.
Agenci turystyczni i tour operatorzy, działający legalnie zgodnie z polskim prawem muszą posiadać odpowiednie zezwolenia na wykonywania działalności turystycznej. Dodatkowo gwarancje ubezpieczeniowe z zabezpieczeniem na wypadek niewypłacalności, za które co rok przelewane są milionowe składki do Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego.
Nie jest tajemnicą, że te składki są wkalkulowane w ceny wycieczek, które płacicie w leganie działającym biurze podróży. Ale wszystko po to, żeby zapewnić bezpieczeństwo każdemu polskiemu Turyście. Ale też dlatego, żeby zabezpieczyć wpłacone przez Niego środki na oficjalne konto bankowe danego biura podróży/agenta turystycznego albo gotówką, za które otrzymał paragon fiskalny. (Więcej o tym pisałam we wpisie „Oszukani w wakacje„)
Spółka PiliPili w Polsce, przez którą dokonywało się rezerwacji lotów oraz zakupu pilicoinów nie miała zezwolenia na wykonywanie usług turystycznych. Od stycznia br. miała zakaz prowadzenia tego typu działalności. Nie miała również zabezpieczeń finansowych oraz gwarancji ubezpieczeniowej, z której roszczenia osób poszkodowanych mogłyby być pokryte.
Ludzie zostali bez wakacji i bez kasy. Pan Wojtek wystosował na facebooku post, że pieniędzy nie zwróci (a właściwie pilicoinów, na które poszkodowani wydali grube tysiące złotych). Ale można przekładać wyjazdy od czerwca, kiedy planuje wznowić działalność hoteli na Zanzibarze albo proponuje odsprzedać innym zainteresowanym…
A co jeśli wyjazdy z Pilipili jednak nie zostaną wznowione? Albo po prostu ktoś nie ma już ochoty albo możliwości wylotu w późniejszym terminie?
I co teraz?
Zostały marzenia i zdjęcia. Fotografie, dzięki którym zapragnęliśmy znaleźć się na tej pięknej, egzotycznej wyspie. Na których przyjazd zachęcał nas nie tylko pan Wojtek, ale też sporo znanych osób – aktorów, muzyków…
Jak wymienić pilicoiny?
Zostały w ręce pilicoiny bez możliwości zwrotu za nie pieniędzy.
Nie masz umowy o zawarcie usług turystycznych? Nie wiesz komu dokładnie przesłałeś pieniądze, bo wpłatę za pilicoiny robiłeś paypalem albo revolutem?
Czy zgłosić na policję?
Ale co? : ” Wyłudzenie na 3000 pilicoinów”?
Ale kogo? : „Wojtka z Zanzibaru”?
Chciałabym zobaczyć minę policjanta, który będzie przyjmował to zgłoszenie.
To tak pół żartem, pół serio 😉
W ostatnim czasie w mediach społecznościowych powstaje coraz więcej profili osób, afirmujących życie w egzotycznych zakątkach świata. Osoby te organizujących „tanie” pobyty w wyjątkowych miejscach i zachęcają nas do przyjazdu. Problem zaczyna się wtedy, kiedy nagle okazuje się, że z naszego wymarzonego wyjazdu nici.
Nie możemy wycofać wpłaconych pieniędzy na które pracowaliśmy cały rok, a wizja wyjazdu na egzotyczne wakacje oddala się. Jesteśmy bezsilni, nie mamy umowy o zawarcie usług turystycznych i nie chroni nas żadna gwarancja ubezpieczeniowa ani żadne przepisy. Możemy liczyć tylko na lojalność i uczciwość osoby, której wpłaciliśmy nasze pieniądze.
W legalnie działającym biurze podróży, zwrot taki zagwarantowany mamy ustawą do 14 dni.
Czy nie warto zapłacić nawet 1000 zł więcej za osobę w biurze podróży, spać spokojnie i czekać na swoje wymarzone wakacje?
Czy warto zaufać osobie, którą zna się tylko z mediów społecznościowych? Na tyle jej zaufać, ani wcześniej wypisanych dokumentów/umowy wpłacać ciężko zarobione pieniądze?
Zastanówmy się.
Czy równie chętnie przekazalibyśmy swoje pieniądze, przygodnie spotkanej osobie na ulicy? Takiej, która wspaniale opowiada i zachęca nas na wyjazd z nią w najpiękniejsze miejsce na ziemi?